Zalety czytania nie tylko dla seniora

W naszej czwartkowej „Bibliotece dla seniora” zachęcamy do głośnego czytania. Wiemy, że wiele babć i dziadków opiekuje się swoimi wnukami i…czyta im na głos. Czytanie przynosi ogromne korzyści i temu kto czyta, i temu kto słucha. A jako, że dziś Światowy Dzień Książki – przypomnimy Wam zalety głośnego czytania, które:

– buduje niezwykle mocną więź między dzieckiem a dorosłym;
– powoduje skojarzenia czytania z czymś bardzo przyjemnym i dającym poczucie bezpieczeństwa;
– stymuluje rozwój mózgu;
– uczy myślenia jednocześnie pomagając zrozumieć siebie,otaczający świat oraz innych ludzi;
– rozwija wrażliwość i empatię;
– uczy wartości moralnych;
– ułatwia samodzielne czytanie i daje podwaliny pod sukces w mówieniu i czytaniu;
– kształtuje nawyk czytania na całe życie;
– dziecko czuje się ważne i kochane, a także coraz bardziej kompetentne;

Tych korzyści jest oczywiście o wiele więcej i nie można tu pominąć tej intymnej więzi jaka się rodzi między czytającym a odbiorcą – kiedy następuje wymiana emocji i wzajemnych wrażeń podczas czytania.

A jaką lekturę proponujemy dzisiaj? Może „Legendy Gnieźnieńskie”, które zebrała i opracowała Danuta Szulczyńska, z ilustracjami Agnieszki Korfanty. To pozycja, która zainteresuje zarówno dorosłych jak i dzieci i żywo związana jest z naszym miastem i jego historią. Tutaj znajdziemy m.in. „Legendę o głazie św. Wojciecha pod Budziejewkiem”, którą nie przypadkiem polecamy właśnie 23 kwietnia – w dniu, który mieszkańcom Gniezna od lat kojarzy się z uroczystościami św. Wojciecha, patrona Polski, archidiecezji gnieźnieńskiej i Gniezna. Z historią zawartą w tej legendzie związana jest jeszcze jedna przepowiednia. Mówi ona, że głaz ten przypominający niegdyś skałę zapada się pod ziemię i staje się z każdym rokiem coraz mniejszy. Czy zainspirowani tą wspólną lekturą wybiorą się państwo na wspólna wyprawę z wnukami do pobliskiego Budziejewka, w poszukiwaniu tajemniczego głazu? To oczywiście jedna z wielu legend o naszym mieście, jaką można znaleźć w tym zbiorze. Być może jej lektura będzie przyczynkiem do zainteresowania się historią naszego regionu? Zachęcamy – do czytania głośnego, do poznawania naszych legend – a później do wypraw ich ścieżkami!

 

Mały pokój z książkami – prawdziwa moc książek

Dziś najmilsze nam święto – Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Święto, które można świętować codziennie – lekturą!
Z tej okazji zaglądamy do „Małego pokoju z książkami” – bo czyż jest lepsze miejsce na świętowanie niż biblioteczka? Autorka tych baśniowych opowiadań – Eleanor Farjeon – tak wspomina swój pokój z książkami, gdzie spędziła najszczęśliwsze chwile dzieciństwa:
„W tym pokoju nauczyłam się czytać wszystko, każdą książkę. Nos miałam zapchany kurzem, oczy mnie piekły, siedziałam skurczona na podłodze albo opierałam się o skrzynię. Było mi niewygodnie, ale nie czułam tego: moje myśli odbiegały tak daleko! I dopiero gdy skończyłam moją wędrówkę po szerokich dziedzinach, gdzie marzenia wydawały mi się prawdziwsze od rzeczywistości, gdy opuszczałam żagle i po odkrywczej wyprawie przybijałam do nieznanych brzegów, gdzie rzeczywistość przewyższała marzenia – dopiero wtedy czułam, jak bardzo było mi niewygodnie i jak duszno w pyle i kurzu Małego Pokoju. Ale jeśli częste dziecinne katary zawdzięczamy kurzowi z Małego Pokoju z Książkami – nie mam o to żalu. (…) Ten pokój nie byłby sobą, gdyby w nim nie było kurzu i pyłu. Złotego pyłu gwiazd, pyłu kwiatów i paproci (…)”.
Pył wyobraźni wypełnia wszystkie małe pokoje z książkami, i te większe też (naszą bibliotekę!). Ten pył to prawdziwa moc książek!
„Mały pokój z książkami” E. Farjeon, Wydawnictwo Dwie Siostry 2018; przekład Hanna Januszewska, Ewa Rajewska, il. Edward Ardizzone.

 

Basia i…zabawa

Basia i…zabawa i nauka w jednym! Tak można rozwinąć nazwę serii o ciekawskiej, pasiastej Basi, właścicielce Miśka Zdziśka i wielkiej fance żelków. Książki Zofii Staneckiej to doskonała zabawa dla dzieci i wielka pomoc dla rodziców. W kolejnych częściach (a jest ich już ponad 30!) Basia ma liczne przygody, które wiele ją uczą… o świecie, o emocjach, o relacjach z innymi ludźmi. Basia i…podróż, telefon, słodycze czy biblioteka. Każda kolorowa część to inny temat i podpowiedź dla rodziców, jak rozmawiać z dziećmi na ważne lub pozornie tylko błahe tematy.
„Basie” to nie tylko tekst Staneckiej, ale też fantastyczne ilustracje Marianny Oklejak. Trudno sobie wyobrazić Basię inną niż ta, która wyszła spod „pędzla” ilustratorki. Dodatkowym smaczkiem ilustratorskim są kody kresowe na tylnej okładce – każdy jest elementem rysunku związanego z tematem książki.
Całkiem niedawno ukazała się część dotycząca Międzynarodowego Dnia Ziemi – „Basia i śmieci”. Po przedszkolnych zajęciach do Basi dociera, że ludzie nie traktują przyrody – zwłaszcza wielorybów! – z należytą troską. Przeciwnie – zupełnie jej nie szanują: śmiecą, używają mnóstwa plastiku, marnują żywność, zanieczyszczają powietrze. I tak Basia z całą rodziną – po „przegadaniu” tematu – stawia pierwsze kroki ku bardziej ekologicznemu życiu. Sadzą drzewka, szyją własne wielorazowe torby i segregują stare gazety. Bo ratować planetę musi każdy z nas – na swoją skalę.
Polecamy tę ekologiczną lekcję w wykonaniu Basi i jej rodziny – bo przemawia do wyobraźni skuteczniej niż jakiekolwiek edukacyjne pogadanki.

 

Zielnik na Dzień Ziemii

Nasze dzisiejsze warsztaty powstały z myślą o Międzynarodowym Dniu Matki Ziemi, który przypada właśnie 22 kwietnia. Dla wielu organizacji, instytucji czy zwykłych obywateli to okazja do zaalarmowania o niepokojącej kondycji naszej planety i aktywizowania ludzi do działań proekologicznych.
My zachęcamy Was do zrobienia tradycyjnego zielnika. To dobry sposób, by poznać najbliższą przyrodę – tę z ogródka, parku czy trawnika pod blokiem. Zielnik można zrobić z kwiatów ogrodowych, liści drzew, traw, roślin doniczkowych znajdujących się na naszych parapetach, a nawet chwastów znalezionych w drodze do sklepu. To świetna lekcja obserwowania przyrody. Zachęcamy – podzielcie się efektami waszej zielnikowej wyprawy!

 

 

Zachęcamy do pozostałych działań plastycznych prezentowanych w cyklu „Od książki do (małej) sztuki”:

Ptasi goście

Zrób sobie ….potwora!

Warsztatowo…

Piegowate portrety

 

Śniadanie z Audrey Hepburn

Dziś urodziny Rzymu (2773.), zatem zapraszamy Was na małe „Rzymskie wakacje”.
Dla całego świata była ikoną – hollywoodzką gwiazdą, wspaniałą aktorką, klasyczną pięknością, niezapomnianą Holly Gollightly w „Śniadaniu u Tiffany’ego”. Dla niego była po prostu ukochaną mamą. Lucca Dotti – syn Audrey Hepburn ze związku z włoskim psychiatrą Andreą Dottim – kilka lat temu wydał wspomnienia o swojej matce. Niezwykłe, bo – jak sam pisze – „to biografia przy kuchennym stole”. Właśnie w kuchni – gotując – Audrey czuła się najlepiej. A także w ogrodzie, podczas zabawy z psami, czy po prostu – w swoim domu, wśród rodziny i z przyjaciółmi. „Audrey w domu” to czułe wspomnienia syna o matce. Są tu i cytaty z prywatnej korespondencji, i ponad 250 zdjęć z rodzinnego albumu. A także wiele zabawnych anegdot, jak ta o prywatnej wizycie aktorki w salonie jubilerskim u Tiffany’ego, gdzie, odbierając z naprawy pierścionek, sprzedawca zapytał ją, czy ma jakiś dowód tożsamości na potwierdzenie. Na co Audrey odpowiedziała: Moją twarz.
Przede wszystkim „Audrey w domu” to książka kucharska – zbiór przepisów, które aktorka skrupulatnie notowała. I z których sama gotowała. Jak pisze Luca Dotti, „Moja mama w kuchni – tak samo jak i w życiu – stopniowo wyzbywała się wszystkiego, co zbyteczne, by zachować jedynie to, co się dla niej liczyło”. Dlatego – oprócz kilku skomplikowanych receptur – czytelnik znajdzie tu wiele przepisów na proste dania. Oczywiście najczęściej włoskie: spaghetti al pomodoro, mozzarella in carozza czy gnocchi alla Romana. Okazuje się, że drobna i smukła aktorka uwielbiała makaron i mogła go jeść bez opamiętania. Co więcej – w zagraniczne podróże pakowała go do walizek kilogramami. Ale jest też przepis na „Mac and cheese” – czyli amerykańskie danie flagowe, które Włosi uważają za wypaczenie ich kulinarnej tradycji.
Polecamy tę niezwykłą książkę kucharką – nie tylko, by dobrze wykorzystać zapasy makaronu. Przede wszystkim, by poznać zupełnie inną twarz Audrey Hepburn. Smakowitej lektury!

 

 

 

Mistrzowskie kreski: rzecz o ilustracji – Aleksandra i Daniel Mizielińscy

W dzisiejszym ilustracyjnym kąciku niezwykła para współcześnie tworzących grafików – Aleksandra i Daniel Mizielińscy. To wyjątkowo utalentowany duet artystyczny tworzący nietuzinkowe dzieła sztuki ze sporym sukcesem na całym świecie. Są twórcami szerokiego zasięgu: projektują strony internetowe, gry, czcionki, są autorami okładek książek i ich opracowań graficznych. Z ich studia dizajnerskiego Hipopotam Studio, którego dyrektorami artystycznymi są do dziś, pochodzi portal „Pica Pic”, który za pośrednictwem zdigitalizowanych gier ręcznych pozwala na powrót do czasów PRL-owskich gier na małych konsolach.
Jednak największe osiągnięcia na koncie Mizielińskich to książki, których są autorami – od a do z; od konceptu do ostatniej kreski. Wszystkie doskonale przemyślane i zaprojektowane. Każda to małe dzieło sztuki. Dowodzą zamiłowania autorów do koloru, szczegółu i zabawy formą. Są nie tylko znakomite od strony wizualnej, ale niezwykle pomysłowe w łączeniu zabawy z edukacją.
To jeden z powodów ich ogromnego sukcesu – bo książki Mizielińskich można znaleźć w księgarniach na całym świecie. Przede wszystkim bestsellerowe „Mapy” – wielkoformatowa (jak na książkę) publikacja zawierająca 51 dużych map, które za pomocą ilustracji prowadzą przez 42 kraje na sześciu kontynentach. „Mapy” wydano, w odpowiedzi na zapotrzebowanie zagranicznego rynku wydawniczego, aż w 3 różnych edycjach. Nie tylko mali i więksi czytelnicy doceniają prace polskiego duetu ilustratorów. Mizielińscy to także laureaci licznych nagród i wyróżnień, w tym prestiżowego międzynarodowego Bologna Ragazzi Award 2010 za książkę „Co z Ciebie wyrośnie?” oraz francuskiej nagrody Prix Sorcières 2013 i włoskiej Premio Andersen 2013 właśnie za wspomniane „Mapy”.

 

Przygody francuskiego urwisa

Wróciliśmy z parków i lasów, więc pewnie humory dopisują. I aby utrzymać ten nastrój, polecamy humorystyczną serię duetu Sempe/Goscinny o przygodach Mikołajka i jego „bandy kumpli”. Nasi mali czytelnicy uwielbiają przygody tego francuskiego urwisa.
W opowiadaniu „Kupa piasku” (ilustracja na zdjęciu) Mikołajek i jego kumple bawią się – mimo zakazu nauczyciela – w kupie piasku przygotowanej do remontu na szkolnym podwórku. A cała zabawa kończy się tak:
„Rosół był naprawdę zły! Bo wszędzie było pełno piasku: na podwórku, w naszych kieszeniach, w butach i na twarzach. Jedyne miejsce, gdzie nie było piasku, to była kupa piasku”.
Kolejne pokolenia bawią się przy lekturze przygód Mikołajka, Alcesta, Rufusa, Euzebiusza, Gotfryda, Joachima „i tego kujona Ananiasza”. Jak pisała córka Rene Goscinnego, Anna: „Chociaż Mikołajek porusza się na scenie świata na pozór rzeczywistego, mój ojciec i Jean-Jacques Sempe opisali tak naprawdę świat zaczarowany, gdzie dzieci patrzą na dorosłych trzeźwo, ironicznie, ale zawsze z czułością, a dorośli w sposób niedojrzały rozwiązują sztucznie rzeczywiste problemy”.
Rzeczywiście, dystans do świata dorosłych, humor i brak dydaktyzmu to wielkie atuty tych historyjek. Co ciekawe, sam Mikołajek na początku było …kolorowym komiksem. Dwadzieścia osiem komiksowych plansz ukazało się na łamach belgijskiego czasopisma „Le Moustique”. Podpisane były jako Sempe i Agnostini – gdyż Goscinny używał wówczas pseudonimu. Komiks zapoczątkował wieloletnią współpracę duetu. Autorzy z czasem musieli zrezygnować z formuły komiksu. Pierwsza historia w formie opowiadania ukazała się 29 marca 1959 roku. I to był początek wielkiego sukcesu – przygody małego francuskiego „luntrusa” podbiły serca czytelników we Francji i na całym świecie.
Cytat: „Nowe przygody Mikołajka. Kolejna porcja”; Wyd. Znak emotikon, Kraków 2012.

 

Czy wiedzieliście, że… Mariusz Czubaj

Mariusz Czubaj w mediach społecznościowych poinformował właśnie swoich Czytelników, że już na początku września 2020 ukaże się jego najnowsza powieść „Cios kończący”. Na rozbudzenie czytelniczego apetytu, autor opublikował prolog do powieści, co za zgodą samego Mariusza Czubaja publikujemy i my.

„Cios kończący”

Prolog
Pociąg zbliżał się do stacji. Kobiecy głos życzył miłego pobytu lub dalszej dobrej podróży. Dwoje Japończyków z zaciekawieniem wpatrywało się w charczący głośnik.
Wolał stary dworzec. Do tego nowego, oddanego niedawno, lśniącego jeszcze i sterylnego, nie mógł się jakoś przyzwyczaić. Na tamtym zawsze przechodził tunelem opanowanym przez bukinistów. Nie, nigdy nie kupił u nich książki. Po prostu lubił patrzeć na ludzi przystających przy regałach, kartonach i stolikach. Czas wyzwalał się tam z gorączki dworcowego pędu. Zwalniał, zastygał wręcz, aby, gdy minęło się ostatni stragan, znów nabrać przyspieszenia.
Zwykle czekał, aż wszyscy przepchną się w wąskim przejściu między siedzeniami, skończą się nerwowe ruchy, ucichną stękania, posapywania oraz telefoniczne rozmowy i dopiero wtedy, jako jeden z ostatnich, wysiadał. Tym razem nie miał nic ze sobą i może dlatego szybciej ruszył do drzwi.
Było wrześniowe południe, ciepłe i słoneczne, z pewnością bardziej letnie jeszcze niż jesienne. Może ostatnia taka sobota w roku. Wjechali na dworzec i spojrzał przez okno. Tłum na peronach był zapowiedzią tego, co musiało się dziać na Rynku i Kazimierzu. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do tych tłumów przelewających się przez środek miasta.
– Pomóc pani? – usłyszał za sobą. – Takie dwie ogromne walizki, a pani jedna.
Głos starszego mężczyzny. O wiele starszego od niego. Tego był pewien.
Podziękowała. Wyjaśniła, że zaczyna studia w Krakowie.
– Ale chociaż wie pani, dokąd iść?
– Mniej więcej.
– Bo Kraków znam jak własną kieszeń. Miałem tu dziewczynę. W latach sześćdziesiątych – dodał po chwili.
Cichy dziewczęcy śmiech.
– To zupełnie, jakby to było wczoraj – powiedziała.
Teraz rozległ się gardłowy, przyjazny śmiech starszego mężczyzny.
On także się uśmiechnął. Nie mógł się powstrzymać, żeby na tych dwoje nie spojrzeć.
Była blondynką, miała na sobie jasny letni płaszcz, a na głowie beret w kratkę. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. Butelkowa zieleń. Przemknęło mu przez głowę skojarzenie, zanim uciekł wzrokiem.
Dzień później rozpoznał ją po tym odcieniu oczu. Wpatrywał się w nie intensywnie i długo, jakby chciał z nich coś wyczytać. Ale prawda była taka, że tylko oczy pozostały nienaruszone.
Reszta głowy zamieniła się w niekształtną masę.
Dziewczyna leżała skulona. Rozpięty płaszcz był cały w brunatnych plamach zaschniętej krwi.
Butelkowa zieleń.
Są różne odcienie oczu i odmiany spojrzeń. Smutne i wesołe. Zmęczone. Rozbiegane, paskudne i skupione. Psie i wierne, ale też sarnie i niewinne. Wilcze oczy. Agresywne i spokojne. Rybie oczy i podkrążone ze zmęczenia. Zasnute mgiełką pożądania albo rozmyte od alkoholu. Pomalowane i naturalne. Takie oczy jak brudny lód i oczy czarne jak smoła.
Są wreszcie martwe oczy.

 

Jeśli macie ochotę poznać inne ciekawostki z kręgów literatury, zachęcamy odwiedzić nasze pozostałe wpisy:

Czy wiedzieliście, że…

Czy widzieliście, że…

Czy wiedzieliście, że…?

Blubry: „Gzik”

Chyba nie ma w Gnieźnie (i w Wielkopolsce) nikogo, kto nie zna smaku gziku. Albo gziki. To oczywiście rozdrobniony twaróg z dodatkiem śmietany, szczypiorku i cebulki, a czasami też z rzodkiewką (w gwarze – redeską), a nawet jajkiem. Ale przede wszystkim gzik w „środowisku naturalnym” (czyli na talerzach gnieźnian) nie występuje solo. Bo z gzikiem najlepiej smakują pyry, czyli ziemniaki. Obowiązkowo – ugotowane w mundurkach. Prosta kuchnia – wiadomo – najlepsza!
Podawanie przepisu na pyry z gzikiem jest zupełnie bezcelowe – każdy z Was ma swój własny, pielęgnowany pokoleniami w rodzinnych domach.
Warto się jednak zastanowić nad innym słowem związanym z gzikiem. Otóż w Wielkopolsce – jak się wydaje – na podstawowy komponent gziku, czyli twaróg – częściej mówi się „biały ser”. A jak w Waszych domach – robicie gzik z białego sera czy z twarogu?;) Jesteśmy bardzo ciekawi!
Najważniejsze, że gzik z twarogu i gzik z białego sera smakują równie dobrze!

 

 

Inne gwarowe „słówka” z cyklu „Blubry pojedynczo: słownik codziennego użytku” znajdziesz w poprzednich wpisach:

Blubry: „Bamber”

Blubry: „Zrobić łóżko”

Blubry: EKA

Biblioteka dla seniora – nowy cykl

Biblioteka dla seniora – to nowy cykl, który będzie się ukazywał w każdy czwartek. Inicjujemy nasz czwartkowy cykl dla seniorów, podkreślając tym samym, że jesteście Państwo bardzo ważną, aktywną i liczną grupą naszych odbiorców.
Najczęściej jest tak, że seniorzy są wieloletnimi gośćmi naszych placówek i znają nasz księgozbiór jak swój własny. Czasami bywa, że przygodę z książką rozpoczynają w momencie przejścia na emeryturę (kiedy spada aktywność zawodowa i jest wreszcie „czas dla siebie”). Swoją pasją zarażają innych: to właśnie babcia lub dziadek coraz częściej przyprowadzają wnuki do bibliotek i żywo interesują się tym, co w współczesnej literaturze dziecięcej piszczy. A ta przecież różni się w formie i przekazie od lektur, które czytali sami sobie czy nawet swoim dzieciom. To bardzo motywujące dla nas bibliotekarzy, kiedy widzimy, że w naszych placówkach kolejne pokolenia znajdują wspólną przestrzeń.
A co czytają seniorzy? Ano pewnie to, co lubią. Jak każdy czytelnik mają swoje indywidualne upodobania. Nie da się jednak ukryć, że chętnie sięgają po biografie, pozycje pamiętnikarskie, wszelkiego rodzaju poradniki (w tym, coraz częściej dotyczące aktywnego stylu życia), powieści oparte na faktach. Poszukiwane są też audiobooki, no i oczywiście niecierpliwie wyczekują nowości. One zawsze błyskawicznie znikają z półek.
Książka i czytanie – jako biblioterapia – to też dobry sposób walki ze stresem. Otóż z badania przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu w Sussex wynika, że książki są najskuteczniejszym sposobem na stres. Ich zdaniem są w tym względzie efektywniejsze niż słuchanie muzyki, delektowanie się filiżanką kawy czy herbat, a nawet …spacery (których teraz, jak wiemy, Państwu brakuje). Lektura reguluje napięcie mięśniowe i rytm serca już w ok. 6 minucie czytania. Co ciekawe – nie ma znaczenia, jaką książkę wybieramy – każdy rodzaj literatury niesie ukojenie zestresowanemu ciału i umysłowi.