Mariusz Czubaj w mediach społecznościowych poinformował właśnie swoich Czytelników, że już na początku września 2020 ukaże się jego najnowsza powieść „Cios kończący”. Na rozbudzenie czytelniczego apetytu, autor opublikował prolog do powieści, co za zgodą samego Mariusza Czubaja publikujemy i my.
„Cios kończący”
Prolog
Pociąg zbliżał się do stacji. Kobiecy głos życzył miłego pobytu lub dalszej dobrej podróży. Dwoje Japończyków z zaciekawieniem wpatrywało się w charczący głośnik.
Wolał stary dworzec. Do tego nowego, oddanego niedawno, lśniącego jeszcze i sterylnego, nie mógł się jakoś przyzwyczaić. Na tamtym zawsze przechodził tunelem opanowanym przez bukinistów. Nie, nigdy nie kupił u nich książki. Po prostu lubił patrzeć na ludzi przystających przy regałach, kartonach i stolikach. Czas wyzwalał się tam z gorączki dworcowego pędu. Zwalniał, zastygał wręcz, aby, gdy minęło się ostatni stragan, znów nabrać przyspieszenia.
Zwykle czekał, aż wszyscy przepchną się w wąskim przejściu między siedzeniami, skończą się nerwowe ruchy, ucichną stękania, posapywania oraz telefoniczne rozmowy i dopiero wtedy, jako jeden z ostatnich, wysiadał. Tym razem nie miał nic ze sobą i może dlatego szybciej ruszył do drzwi.
Było wrześniowe południe, ciepłe i słoneczne, z pewnością bardziej letnie jeszcze niż jesienne. Może ostatnia taka sobota w roku. Wjechali na dworzec i spojrzał przez okno. Tłum na peronach był zapowiedzią tego, co musiało się dziać na Rynku i Kazimierzu. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do tych tłumów przelewających się przez środek miasta.
– Pomóc pani? – usłyszał za sobą. – Takie dwie ogromne walizki, a pani jedna.
Głos starszego mężczyzny. O wiele starszego od niego. Tego był pewien.
Podziękowała. Wyjaśniła, że zaczyna studia w Krakowie.
– Ale chociaż wie pani, dokąd iść?
– Mniej więcej.
– Bo Kraków znam jak własną kieszeń. Miałem tu dziewczynę. W latach sześćdziesiątych – dodał po chwili.
Cichy dziewczęcy śmiech.
– To zupełnie, jakby to było wczoraj – powiedziała.
Teraz rozległ się gardłowy, przyjazny śmiech starszego mężczyzny.
On także się uśmiechnął. Nie mógł się powstrzymać, żeby na tych dwoje nie spojrzeć.
Była blondynką, miała na sobie jasny letni płaszcz, a na głowie beret w kratkę. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. Butelkowa zieleń. Przemknęło mu przez głowę skojarzenie, zanim uciekł wzrokiem.
Dzień później rozpoznał ją po tym odcieniu oczu. Wpatrywał się w nie intensywnie i długo, jakby chciał z nich coś wyczytać. Ale prawda była taka, że tylko oczy pozostały nienaruszone.
Reszta głowy zamieniła się w niekształtną masę.
Dziewczyna leżała skulona. Rozpięty płaszcz był cały w brunatnych plamach zaschniętej krwi.
Butelkowa zieleń.
Są różne odcienie oczu i odmiany spojrzeń. Smutne i wesołe. Zmęczone. Rozbiegane, paskudne i skupione. Psie i wierne, ale też sarnie i niewinne. Wilcze oczy. Agresywne i spokojne. Rybie oczy i podkrążone ze zmęczenia. Zasnute mgiełką pożądania albo rozmyte od alkoholu. Pomalowane i naturalne. Takie oczy jak brudny lód i oczy czarne jak smoła.
Są wreszcie martwe oczy.
Jeśli macie ochotę poznać inne ciekawostki z kręgów literatury, zachęcamy odwiedzić nasze pozostałe wpisy: