Biblioteka dla seniora – nowy cykl

Biblioteka dla seniora – to nowy cykl, który będzie się ukazywał w każdy czwartek. Inicjujemy nasz czwartkowy cykl dla seniorów, podkreślając tym samym, że jesteście Państwo bardzo ważną, aktywną i liczną grupą naszych odbiorców.
Najczęściej jest tak, że seniorzy są wieloletnimi gośćmi naszych placówek i znają nasz księgozbiór jak swój własny. Czasami bywa, że przygodę z książką rozpoczynają w momencie przejścia na emeryturę (kiedy spada aktywność zawodowa i jest wreszcie „czas dla siebie”). Swoją pasją zarażają innych: to właśnie babcia lub dziadek coraz częściej przyprowadzają wnuki do bibliotek i żywo interesują się tym, co w współczesnej literaturze dziecięcej piszczy. A ta przecież różni się w formie i przekazie od lektur, które czytali sami sobie czy nawet swoim dzieciom. To bardzo motywujące dla nas bibliotekarzy, kiedy widzimy, że w naszych placówkach kolejne pokolenia znajdują wspólną przestrzeń.
A co czytają seniorzy? Ano pewnie to, co lubią. Jak każdy czytelnik mają swoje indywidualne upodobania. Nie da się jednak ukryć, że chętnie sięgają po biografie, pozycje pamiętnikarskie, wszelkiego rodzaju poradniki (w tym, coraz częściej dotyczące aktywnego stylu życia), powieści oparte na faktach. Poszukiwane są też audiobooki, no i oczywiście niecierpliwie wyczekują nowości. One zawsze błyskawicznie znikają z półek.
Książka i czytanie – jako biblioterapia – to też dobry sposób walki ze stresem. Otóż z badania przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu w Sussex wynika, że książki są najskuteczniejszym sposobem na stres. Ich zdaniem są w tym względzie efektywniejsze niż słuchanie muzyki, delektowanie się filiżanką kawy czy herbat, a nawet …spacery (których teraz, jak wiemy, Państwu brakuje). Lektura reguluje napięcie mięśniowe i rytm serca już w ok. 6 minucie czytania. Co ciekawe – nie ma znaczenia, jaką książkę wybieramy – każdy rodzaj literatury niesie ukojenie zestresowanemu ciału i umysłowi.

 

Rozmowy znad kreślarskiego biurka

Co wtorek tutaj – na naszym profilu FB – oraz stronie internetowej możecie poczytać o mistrzach kreski – ilustratorach i ilustratorkach. Jak powiedział Bohdan Butenko o znaczeniu ilustracji dla książki – „książka powinna być całością. Dlatego ciągle powtarzam, że książkę robi się jak sweter”. A powiedział to Sebastianowi Frąckiewiczowi w rozmowach, które zawarte są w publikacji „Ten łokieć źle się zgina”. W tym wyjątkowym – i przede wszystkim wyjątkowo interesującym – zbiorze Frąckiewicz przepytuje nie tylko takie tuzy polskiej ilustracji jak Butenko, Józef Wilkoń czy Iwona Chmielewska, ale też młodsze pokolenia lustratorów: Jana Bajtlika, Katarzynę Bogucką, Emilię Dziubak, Bartłomieja Gawła, Annę Halarewicz, Jana Kallwejta, Piotra Sochę i Rafała Wechterowicza. Nie są to – jak by się można spodziewać – rozmowy tylko o warsztacie czy tajemnice kreślarskiego biurka. Jedenastu rozmówców daje bardzo szeroką panoramę „tematu”, w której mieszczą się także takie aspekty, jak: rynek wydawniczy i pośrednio rynek pracy, edukacja plastyczna w Polsce, środowisko ilustratorów, prawa autorskie, i jeszcze wielu innych problemów. Rozmowy są wartościowe, bo pytający – Sebastian Frąckiewicz – zna temat i po prostu wie, o co zapytać; drąży sprawy niełatwe lub takie, o których nie mówi się głośno (nie tylko w tym środowisku zawodowym). Znaną i popularną ilustratorkę Emilię Dziubak pyta np. o ilustracje „środka”, czyli takie które gotowi są zaakceptować zarówno miłośnicy cukierkowych książek Disneya, jak i polskiej szkoły ilustracji.
„Zawsze marzyłam o tym, żeby moje książki dotarły do dzieci z podwórka, niekoniecznie dzieci pracowników galerii sztuki czy inteligencji od kilku pokoleń. Sama wychowywałam się w miejscu, gdzie nie miałam dostępu do kin czy teatru. Ale wierzę, że jeśli ktoś ma w sobie pragnienie tworzenia bądź odbioru kultury czy smykałkę, to nie musi chodzić na dziesięć kursów po godzinach, żeby być wrażliwym na książkę czy sztukę. Jeszcze kilka lat temu te dobrze zaprojektowane książki dla dzieci faktycznie były niszą. Teraz to już nie jest nisza, ale panuje moda na niszę – udawaną niszę. Jeżdżę na targi książki i widzę na nich pewną grupę rodziców, którzy kupują te pozycje dlatego, że to jest modne. Chcą być fajnymi rodzicami kupującymi piękną publikację z renomowanego wydawnictwa”.
Rynek ilustracji dziecięcej rozpięty jest między skrajnościami – książkami-produktami, które kupuje się na kilogramy z koszy w marketach a konceptualnymi picture bookami, wymagającymi często od odbiorcy swego rodzaju przygotowania, czyli kapitału kulturowego. Frąckiewicz o ilustracji myśli szeroko, stąd w gronie rozmówców Anna Halarowicz – ilustratorka mody; Bartłomiej Gaweł projektujący ilustracje do gier komputerowych (pracował choćby przy Wiedźminie) czy Rafał Wechterowicz – specjalizujący się w rysunku dla rynku muzycznego (tworzył projekty koszulek dla takich gwiazd jak Slayer czy Metallica). Polecamy – rzecz obowiązkowa, bo nie tylko o ilustracji, ale też mocno o polskiej rzeczywistości.

 

Był sobie raz troll Maciupek

Tove Jansson jest nie tylko „mamą Muminków”, ale też autorką pięknej opowieści o samotności i przyjaźni, która dodaje odwagi – pod tytułem „Kto pocieszy Maciupka?”. To niedługa, zachwycająco zilustrowana opowieść o samotnym, przestraszonym trollu Maciupku:

„Był sobie raz troll Maciupek – nieśmiały, płochliwy malec.
Żył w swoim domu, niestety sam najzupełniej, jak palec.
Ogromnie bał się ciemności, starannie zamykał więc drzwi,
Zapalał wszyściutkie lampy i w łóżku skulony wciąż tkwił.”

Maciupek boi się wszystkiego – nie tylko nocnego wycia okropnej Buki. Mając dość swojego strachu, pakuje walizkę i wyrusza w drogę. Nieśmiałość i nieodłączne obawy nie pozwalają mu zdobyć w drodze nowych przyjaciół. Do czasu. Spotyka bowiem Drobinkę, która jeszcze bardziej niż on potrzebuje ratunku. I wtedy nie straszna mu nawet wielka jak góra Buka.

„I wszystkie światła przygasły, zbladł nawet księżyc na niebie.
– Proste to raczej nie będzie – jęknął Maciupek do siebie. Zatańczył wojenny taniec i nagle, tuż od sam koniec, skoczył i żeby zatopił mocno w jej zimnym ogonie.
Buka się wściekła okropnie, uciekła do lasu w szale.
I wtedy Maciupek ujrzał….Drobinkę drżącą na skale.
Łatwo jest spłoszyć Drobinkę, sprawić, że drży i się boi,
Lecz można ją równie łatwo pocieszyć i uspokoić”.

Maciupek uratował Drobinkę, a także samego siebie – przed samotnością. W 2013 roku wydawnictwo EneDueRabe wydało Maciupka w znakomitym wierszowanym przekładzie Ewy Kozyry-Pawlak. Tekst został przez nią wykaligrafowany. Na kartach książki spotkacie wiele postaci znanych z muminkowego uniwersum: Paszczaki, Homki, Filifionkę, Too Tiki czy Włóczykija. Jeżeli jeszcze nie zaprzyjaźniliście się z Maciupkiem, koniecznie zapiszcie ten tytuł jako dobrą lekturę na lepsze czasy (gdy Biblioteka będzie znów otwarta dla czytelników).

 

Literacka podróż wyobraźni

Dziś kolejna podróż wyobraźni – z Czesławem Miłoszem do „Doliny Issy”. A właściwie w okolice rzeki Niewiaży, głównego dopływu Niemna, bo to ta rzeka była pierwowzorem tytułowej Issy. Powieść Miłosza – pisana w połowie lat 50. na emigracji – to wyraz tęsknoty za krajem i krainą dzieciństwa. To nad brzegami tej rzeki przyszły noblista spędził najwcześniejsze lata życia. Wyidealizowany obraz tamtego czasu i miejsca (litewskie Szetejnie) przepełnionego magią poeta utrwalił na kartach powieści.
„Rzeka dla Tomasza była olbrzymia. Niosły się nad nią zawsze echa: kijanki stukały tak-tak-tak; skądś odzywały się inne, jakby była umowa, że jedne drugim mają odpowiadać. Cała orkiestra i kobiety piorące nigdy nie pomyliły się, jeżeli zaczynała nowa, zaraz wpadała w ten takt, co już był. (…) Po powierzchni uganiały się pająki, dokoła nóg których tworzą się wgłębienia, żuki – krople metalu tak śliskie, że woda ich się nie ima – odprawiały swój taniec w kółko, ciągle w kółko. W słonecznym promieniu lasy roślin na dnie, między nimi stoją ławice rybek, które pryskają na wszystkie strony i znów zbierają się, kilka ruchów ogonkiem, rozpęd, kilka ruchów ogonkiem”.
„Dolina Issy” to malarska opowieść o konkretnym miejscu na mapie, ale z jego tajemnicami, przeszłością, wierzeniami i legendami. To też opowieść o ludziach stamtąd i dojrzewaniu. W tę literacką podróż na Litwę warto się wybrać. Proza Miłosza została też przeniesiona na obraz filmowy przez innego twórcę urodzonego na Litwie – Tadeusza Konwickiego. Czytajcie i oglądajcie!

 

Biblioteczny kącik jubileuszowy – spotkanie autorskie z Haliną Snopkiewicz

Nasza dzisiejsza fotografia zabiera nas do roku 1970, na jedno z dziesięciu zorganizowanych wówczas spotkań gnieźnieńskiej publiki z piórami ówczesnej literatury. Biblioteczna przystań gościła –  tylko w 1970 roku – takie sławy jak: Henryk Bereza, Lesław Bartelski czy Jerzy Korczak.
Wróćmy jednak do zdjęcia – na nim spotkanie autorskie z Haliną Snopkiewicz. Dojrzałe czytelniczki  na pewno dobrze kojarzą tę popularną w tamtym czasie (i jeszcze do lat 90.) autorkę  powieści dla dziewcząt. Choć na pierwszym planie fotografii widzimy mężczyznę, to reszta obecnych na spotkaniu to czytelniczki. Przyszły na spotkanie ze swoją ulubioną pisarką. „Słoneczniki” Snopkiewicz, czyli powojenna opowieść  – pamiętnik młodej dziewczyny Lilki – stały na półkach tysiąca ówczesnych nastolatek, wyczytane do imentu.  Książki tej autorki do dziś zresztą są w księgozbiorze naszej biblioteki. Co w nich znajdzie współczesna czytelniczka/czytelnik? Na pewno doskonały portret dekad powojennych, a także przeżycia właściwe młodzieńczemu duchowi: emocje znaczone naiwnością, rozczulającą arogancją i romantyzmem.
Ciekawe, czy  wśród Was – naszych wiernych czytelniczek – jest ktoś, kto był wówczas na tamtym spotkaniu z Haliną Snopkiewicz?

 

Zapraszamy do innych wpisów przypominających rozliczne momenty z historii Biblioteki:

Krótka wycieczka w biblioteczną przeszłość

Krótka wycieczka w biblioteczną przeszłość

Siła kobiet

Dziś klasyka i (od)czytanie drugie. Polecamy bowiem książkę, którą kilka miesięcy temu na tapecie miał Klub Dyskusji o Książce. „Umiłowana” niedawno zmarłej amerykańskiej noblistki Toni Morrison to rzecz warta powtórnego czytania, ma w sobie bowiem potencjał wielu interpretacji. Naczelnym tematem Morrison jest niewolnictwo i rasizm – autorka była głosem ”czarnej” Ameryki, donośnym i słuchanym. Jednak odbiór jej dorobku tylko przez pryzmat głównego tematu pomija inne ważne kwestie, które poruszała – choćby feminizm.
Przykładem tego jest właśnie „Umiłowana”. To przejmująca i znakomita literacko opowieść o wyzwoleniu niewolnic, ale także o wspólnocie losu „czarnych” kobiet. Nie kobiet w ogóle, a właśnie Afroamerykanek. To los odmienny od doświadczeń białych kobiet. Choćby przez fakt, że niewolnice, pracujące ponad siły na plantacjach, nigdy nie były postrzegane jako „słaba płeć”. bell hooks, feministyczna badaczka, zwraca uwagę także na inne znaczenie domu dla „czarnych” kobiet:
„Historycznie rzecz biorąc, czarne kobiety uważały pracę we własnym domu za zajęcie, które uczłowiecza; pracę, która potwierdza naszą tożsamość jako kobiet, jako istot ludzkich przejawiających miłość i troskę – te właśnie ludzkie gesty, do których – wedle ideologii supremacji białych – czarni się byli zdolni” (za: K. Szumlewicz, „Miłość i ekonomia w literackich biografiach kobiet)”.
„Umiłowana” jest znakomitym materiałem do prześledzenia losu „czarnych” kobiet z pozycji feministycznych: spojrzenia na macierzyństwo, rodzinę (niewolnice nie mogły mieć rodzin w tradycyjnym rozumieniu), pracę ponad siły, zmaganie się z rasistowską i męską opresją. Te tematy śledzimy podążając za wyrazistymi głównymi bohaterkami – charyzmatyczną Baby Suggs; popadającą w obłęd, choć silną Seth; jej niezłomną córką Denver i tytułową – widmową – Umiłowaną. To powieść o koszmarze niewolnictwa i sile niewolnic – sile płynącej przede wszystkim od innych kobiet.
Jeśli lektura „Umiłowanej” wciąż przed Wami – koniecznie zapiszcie ten tytuł. Autorem ilustracji okładkowej do tego wydania jest Waldemar Świerzy, wybitny polski artysta i współtwórca polskiej szkoły plakatu.

 

Szympansy z Azylu Fauna

„Cruelty-free” – wolne od cierpienia zwierząt. Coraz więcej produktów opatrzonych jest tym napisem, ale wciąż za mało. Badania naukowe (laboratoryjne) prowadzi się nie tylko na szczurach. Jak okrutne są to działania – pokazuje wstrząsający reportaż Andrew Westolla, kanadyjskiego zoologa, specjalizującego się w ssakach naczelnych. Spędził on rok w amerykańskim schronisku dla szympansów, w którym ratowano zwierzęta wykorzystywane w eksperymentach medycznych. Każdy z szympansów przebywających w azylu Fauna ma medyczną kartotekę pełną niewyobrażalnych i trwających dekadami tortur. W imię nauki.
Najgorsze, że ta medyczna dokumentacja to nie tylko kartki papieru. Zapisana jest na trwałe w pamięci szympansów i w ich okaleczonych ciałach. Nawet emerytura w przytulisku nie jest dla nich łatwa:
„Dla zwierząt tak głęboko ograniczonych przez własną przeszłość wolność z całą pewnością nie ma charakteru absolutnego: to raczej stan umysłu. Główny cel Fauny polega zatem na przekształceniu pojęcia wolności, jakie ma w głowie każdy z szympansów. Kiedy po raz pierwszy przybyły do azylu, przerażało je nowe otoczenie. (…) Wiele małp potrzebowało całych tygodni, żeby odważyć się wyjść na dwór – a kiedy już się na to zdecydowały, unikały trawy, bo nigdy nie czuły pod stopami niczego poza betonem”.
Niemal każdy akapit tej książki to lektura ponad siły. A jednocześnie rzecz obowiązkowa – powinność wobec naszych braci mniejszych. Jak napisali kiedyś Dale Peterson i Jane Goodall „dla szympansa jego podobieństwo do człowieka jest zarazem jego błogosławieństwem i przekleństwem”. Właśnie to podobieństwo skazało szympansy na brutalne i nieopisane tortury w medycznych laboratoriach świata. Sytuacja szympansów w Ameryce, od momentu napisania tej książki, nieco się poprawiła. Wciąż jednak my – ludzie – oblewamy egzamin dojrzałości z naszego człowieczeństwa. A ten polega między innymi na tym, jak traktujemy zwierzęta, nie tylko szympansy.
Książka jest w naszym księgozbiorze – tytuł zanotujcie na przyszłość!

 

43 wyprawy w polską naturę!

W Międzynarodowym Dniu Książki dla Dzieci proponujemy coś do poczytania …wspólnie z dziećmi. Coś, co – w myśl sprawdzonej zasady – bawiąc uczy, ucząc bawi. „Z tatą w przyrodę” (MULTICO Oficyna Wydawnicza) to rodzinne wycieczki palcem po mapie, a właściwie po książce. Autor Wojciech Mikołuszko – znany dziennikarz i popularyzator przyrody – w duecie z fantastycznym ilustratorem Tomaszem Samojlikiem, proponuje nam 43 wyprawy w polską naturę. Jak pisze we wstępie, „większość polskich dzieci zna takie zwierzęta jak lew, słoń czy żyrafę, lecz nie znają naszych rodzimych polskich zwierząt. Uważają, że są nudne. Nie wiedzą, jak bardzo się mylą”. Poza dwoma wyjątkami, wszystkie opisane wycieczki odbyły się w Polsce: do lasu, parku czy na bałtyckie wybrzeże. Każda wycieczka ma jeden przewodni temat, zwykle sprowokowany przez ciekawość dzieci lub uważną obserwację okolicy. I tak, Kacper i Ida wraz z tatą rozmawiają o ptasiej inteligencji, kolorach jesiennych liści, zwierzętach myszkujących w ludzkich śmietnikach czy obrączkowaniu ptaków. Warto uważnie rozglądać się wokół siebie, patrzeć pod nogi czy zadzierać głowę, bo wtedy można zobaczyć – choćby – klucz gęsi:
„ Gęsi, gęsi! (…)Tato, tam – Kacper podniósł rękę. Spojrzałem wprost nad głowę. Było ich kilkadziesiąt. Ustawione w kształcie litery V – zwany kluczem – gęgały jak najęte, zawzięcie machając skrzydłami (…)/ Wraz z dziećmi i tatą Felka mogliśmy za to podziwiać ich ustawienie w kluczu. Naukowcy od dawna przeczuwali, że ptaki lecą tak, by zmniejszyć wysiłek. Najciężej ma ptak, który macha skrzydłami na samym przodzie. (…) Dlatego, gdy lider się zmęczy, jego miejsce zajmuje inna gęś. (…) Lecąc w kluczu zużywają o ponad jedną dziesiątą mniej siły niż przy samodzielnym poruszaniu się. Spokojniej biją też ich serca. (…) Frunąc razem, lepiej się tez ze sobą porozumiewają, koordynują swoje ruchy, przekazują sobie informacje o kierunku i prędkości lotu”.
Gorąco polecamy te przyrodnicze wyprawy, nie tylko ze względu na ich edukacyjny walor (co w obecnym momencie na pewno jest przydatne), ale także kolorowe i zabawne ilustracje Tomasza Samolijka. To rysownik wielu kapitalnych komiksów przyrodniczych dla dzieci. Wiele jego książek – choćby o żubrze Pompiku – znajdziecie w naszym księgozbiorze! Polecamy – zanotujcie na przyszłość!

 

 

Poemat miłosny składający się z jednego słowa?

Czy chcielibyście nauczyć się błyskawicznie miłosnego poematu, który możecie recytować z pamięci ukochanej osobie? Oto nasza propozycja:

„Kochanek pisze poemat,
Składający się z jednego słowa”

Ty!

Ten utwór, w którym tytuł jest dłuższy niż strofa jest autorstwa znanego angielskiego humorysty Gavina Ewarta. Ten i 299 innych miłosnych wierszy znajdziecie w antologii „Miłość jest wszystkim, co istnieje”. Wybór i przekład, a także kompozycja zbioru – Stanisław Barańczak (Wydawnictwo a5). To utwory angielskie i amerykańskie, z siedmiu wieków, począwszy od czternastowiecznego poety Geoffrey’a Chaucera po Roberta Lowella czy Johna Lennona.
Barańczak ułożył antologię nie według chronologii, a miłosnych kategorii, którym nadał nieco ckliwe, acz wymowne nazwy: desperackie definicje; mgliste miraże; zachłanne zachwyty; śpiewne ślubowania; namiętne namowy, łykane łzy czy fatalne finały (wyróżnił jeszcze kilka innych „etapów” i odcieni miłości). Tytuł zbioru to wers z krótkiego wiersza Emily Dickinson, pod tym samym tytułem.

Emily Dickinson

„Miłość jest wszystkim, co istnieje”

Miłość jest wszystkim, co istnieje –
To wszystko, co o niej wiemy;
Wystarczy – ciężar wozu musi
Stosowny być do kolein.

Jest patronka amerykańskiej poezji, jest i Walt Whitman.

„Czasami, przy kimś, kogo kocham”

Czasami, przy kimś, kogo kocham, narasta we mnie
Furia obaw, że dyszę miłością nieodwzajemnioną,
Ale dziś myślę, że nie ma nieodwzajemnionej miłości, odpłata
Jest tak czy inaczej pewna,
(Kochałem raz kogoś żarliwie i miłość moja nie spotkała
Się z wzajemnością,
A jednak przez to właśnie napisałem te pieśni).

A zatem – dopisujcie ten zbiór do listy naszych propozycji do czytania w lepszych czasach (oby wcześniej niż w Walentynki 2021).

 

Pierwsza książka reporterska Mariusza Szczygła

Dziś wtorek, a my polecamy „Niedzielę, która zdarzyła się w środę”, czyli pierwszą książkę reporterską Mariusza Szczygła. To teksty z czasów, gdy ten nagradzany autor nie prowadził jeszcze popularnego talk-show i wciąż był przed swoim pierwszym wyjazdem do Czech. Jak sam pisał: „to reportaże o przeciętności, bo sam pochodzę z przeciętnego miasteczka”. Przede wszystkim jednak to reportaże z nieprzeciętnego momentu w dziejach Polski – ba, historycznego – z czasu transformacji. Pierwsze wydanie „Niedzieli…” ukazało się w 1996 roku i właśnie okresu przełomu dotyczą teksty. Jak bardzo zmieniła się Polska i my, widać nawet w tak błahej sprawie, jak …bieganie. W reportażu z 1993 roku „Polska w ogłoszeniach”, Kazimierz M., bezrobotny stolarz, szuka sponsora, który opłaciłby mu start w biegu maratońskim. Szczygłowi opowiada, na co naraża się, sięgając po dres:
„Są takie dni, kiedy ubieram się w dres i wychodzę, to niektórzy sąsiedzi po prostu śmieją się ze mnie i mówią – znowu ty idziesz biegać, po co, co ty z tego masz, lepiej byś zajął się robotą, ale jaką robotą? O co im chodzi, czy są zazdrośni, że nie mogą też iść pobiegać, nikt nikomu nie zabrania. Czasami zastanawiam się, co w tym jest złego, że ja biegam, dlaczego się śmieją. Mam takiego sąsiada, co prawie codziennie przychodzi do domu pijany, ma żonę i dzieci, ale nikt się z niego nie śmieje, czy to znaczy, że on robi dobrze, czy ja mam również przychodzić do domu pijany
Dziś cała Polska zakłada dres i biega. Wiele się zmieniło przez te trzy dekady, nie tylko styl życia czy spędzania wolnego czasu. W naszym bibliotecznym księgozbiorze jest wydanie „Niedzieli…” z 2011 roku, w którym tekstom towarzyszą wspaniałe i oddające ducha czasów zdjęcia Witolda Krassowskiego. To jak pocztówki wysłane z nie tak dalekiej – a jednak odległej – przeszłości.