Ponieważ nie mamy na razie szansy spotkać się z Wami w przestrzeni realnej, będziemy zapraszać do tej wirtualnej. Już dziś wracamy do cyklu, który narodził się w marcu – czyli „Blubry pojedynczo – słownik codziennego użytku”. Za jego pośrednictwem przypominamy i opowiadamy o powiedzonkach, zwrotach i wyrazach z gnieźnieńskiej gwary. Pamiętamy, że cykl zyskał Waszą sympatię i liczymy, że to się nie zmieniło.
Późną jesienią nie ma sobie równych – króluje w kuchni, dumnie prezentuje się na straganach, zdobi parapety i obejścia – korbol, czyli dynia. Korbole w Polsce pojawiły się w XVIII wieku. W Wielkopolsce odnalazły się znakomicie. Uprawiono je w niezwykłych miejscach, bo na sklepieniach piwnic ziemnych. Chłopskie gospodynie pichciły z nich zupy, dodawały do ciasta chlebowego i do placków drożdżowych, sporządzały z nich kompoty, które często zastępowały poobiedni deser. Dzieci zajadały się pestkami, które oprócz walorów smakowych, leczyły swędzące dolegliwości związane z …owsicą.
Określenie korbol to spolszczona wersja niemieckiej nazwy dyni, czyli „kürbis”. Korbol to także przytyk do ogromnego brzucha (“Tyn Marych, tyn to mo korbol!”) oraz określenie taniego wina.
Inne gwarowe „słówka” z cyklu „Blubry pojedynczo: słownik codziennego użytku” znajdziesz w poprzednich wpisach: