„Na dodatek zawsze znajdował się na skraju załamania nerwowego, gdy niepokoił się o drobne zdarzenia podczas podróży: bał się, że pomyli vetturinos albo pociągi (zawsze zjawiał się na stacji godzinę przed odjazdem), że zgubi bagaże, że będzie miał złą pieczątkę w paszporcie albo w ogóle go zgubi, że go oszukają na rachunku albo że zostawił nie dość wysoki napiwek. „O, jak ja potrafię się zadręczać!” – pisał. Być może podróżowanie miało na niego dobroczynny wpływ nie tylko dlatego, że pomagało oderwać się od siebie, ale też i dlatego, że swoje głębokie lęki – społeczne, seksualne, artystyczne – zamieniał wtedy na bardziej prozaiczne i bezpośrednie. Trudno się dziwić, że zawsze wsiadał na statek w Kopenhadze w stanie najwyższego napięcia i zdenerwowania, machał przyjaciołom na pożegnanie, prawie przekonany, że już nigdy ich nie zobaczy.”
Hans Christian Andersen, którego urodziny obchodziliśmy 2 kwietnia, śmiało może nosić miano jednego z najwybitniejszych baśniopisarzy. Warto przyjrzeć się jego biografii, którą rzetelnie opisała Jackie Wullschlager w książce „Andersen. Życie baśniopisarza”, pełnej ciekawostek, wybujałego ego, chorobliwej ambicji, słabości, fobii i lęków pisarza. Gdy pisarz przyszedł na świat w 1805 roku, nie było książek dla dzieci, a jedynie prastare, przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy. Te opowiadała małemu Hansowi babcia. Pod koniec życia był już ojcem literatury dziecięcej, a na jego baśniach wzorowali się już inni pisarze. Zagubiony i pozbawiony ogłady, pełen sprzeczności i lęków, rozgoryczenia, niepewny swej orientacji seksualnej – temu wszystkiemu Andersen dawał wyraz w baśniach. W książce możemy śledzić losy baśniopisarza na barwnym tle jego epoki. Po tej lekturze inaczej spojrzycie na twórczość Andersena.