„Godziny spędzane na leżakowaniu wydawały się Wojniczowi śmiertelnie nudne, dopóki nie nauczył się z nich korzystać jako z czasu tylko dla siebie, stosownego do myślenia. Zauważył, że człowiek, kiedy intensywnie uczestniczy w życiu, nie ma czasu na myślenie i przyjrzenie się wszystkiemu dokładnie, choćby w wyobraźni. Dlatego przez pierwsze dni kładł się zawsze obok Thila, wiedząc że ten i tak natychmiast zapadnie w drzemkę, a nawet będzie leciutko pochrapywał. Wtedy w głowie Wojnicza odbywała się wielka praca — zamieniał doznania w doświadczenie, budował sens tego, co go otaczało. Nigdy nie udało się mu przeczytać nawet jednej strony, choć wydawało się to łatwe. Opanowywał go za to jakiś stan dziwnego spokoju, w którym myśli płynęły przez jego umysł swobodnie, wyłaniając się nie wiadomo skąd i odchodząc nie wiadomo dokąd, zastępowane przez inne. Nie był to z pewnością sen, lecz i nie była to zwykła świadomość na jawie. Wyglądało na to, że pomiędzy jednym a drugim stanem istnieją pewne niedoceniane pokłady owych myśli, którymi nie można wprawdzie sterować, ale da się ja wprawiać w ruch, byle potem pozwolić im podążać swoimi ścieżkami. Gdyby Wojnicz był obyty z praktyką autorefleksji i introspekcji, którą na kolejnym spotkaniu polecił mu doktor Sempreweiß, z pewnością mógłby zauważyć, jak powstają myśli i jaka jest ich natura — to smugi doznań niesione przez czas niczym babie lato, poruszane przez wiatr, pasma drobnych reakcji, które układają się w przypadkowe ciągi spragnione sensu”.
Dokładnie za tydzień na deskach gnieźnieńskiego Teatru Fredry premiera „Empuzjonu” – spektaklu na podstawie powieści Olgi Tokarczuk, w reżyserii Radosława Rychcika. Książkę naszej noblistki mamy oczywiście w bibliotecznych zbiorach i zachęcamy, by sięgnąć po nią przy okazji premiery.
Tym bardziej, że to lektura niebanalna zarówno od strony literackiej, jak i podejmowanych tematów. Zacytowane wyżej „godziny leżakowania” to zwyczajna rutyna w miejscach takich jak to, w którym dzieje się akcja, czyli w sanatorium gruźliczym. To tu, do Görbersdorf, uzdrowiskowej miejscowości na Dolnym Śląsku, trafia na leczenie Mirosław Wojnicz, student ze Lwowa. Trafia w przededniu wojny – jesienią 1913 roku. Literackie nawiązania są aż nader oczywiste – „Czarodziejska góra” Tomasza Manna, ale i przecież „Sanatorium pod klepsydrą” Schulza.
Tę sanatoryjną scenografię Tokarczuk wykorzystuje do opowiedzenia historii zagadkowej i niesamowitej, w podtytule określa ją wręcz „horrorem przyrodoleczniczym”. Ten gatunkowy anturaż jest jednak tylko pretekstem, by go przekroczyć i opowiedzieć o schyłku pewnej epoki, o czekającym za horyzontem światem po Wielkiej Wojnie. O wyłanianiu się nowoczesnej świadomości, która przyniesie radyklane przemiany społeczne, w tym emancypację kobiet. Kończy się zatem świat, który przypomina powieściowy „Pensjonat dla panów”. Nadchodzi nowe, nieoczywiste, umykające prostym przyporządkowaniom – czas płynnych tożsamości.
Ciekawym zabiegiem jest też wybór tajemniczego narratora, którego panoptykalne macki, czy raczej wszystkowidzące oczy, próbują przeniknąć bohatera i wydarzenia na wylot. Czy ukrywa się on wśród wymienionych już na wstępie książki postaci jako „bezimienni mieszkańcy ścian, podłóg i stropów”?
Po lekturze „Empuzjonu” ma się wielką ochotę na wyprawę literackimi śladami. Tym bardziej, że Görbersdorf istniał naprawdę, a raczej istnieje – dziś nazywa się Sokołowsko. W połowie XIX wieku w tej wsi, słynącej z niezwykłych krajobrazów i mikroklimatu, a należącej do dóbr Hochbergów, dr Hermann Brehmer utworzył uzdrowisko leczące metodą hydroterapii Vincenta Priessnitza. To właśnie na wzór Sokołowska stworzony został ośrodek leczenia gruźlicy w szwajcarskim Davos. Tym samym, które Tomasz Mann sportretował na kartach „Czarodziejskiej góry”.